poprzedni nastepny świadectwa
linki autorzy opracowań książki kontakt lista tematyczna lista chronologiczna strona główna  

Od pierwszego kontaktu z kościołem ostatków.

Od ponad 2 lat namawiam współwyznawców do pisania świadectw o dziele Ducha Świętego w ich życiu, o tym jak zostali znalezieni w tym świecie, jak zmieniło się ich myślenie i życie, jak rozpoznają prowadzenie Boże. Przyznaję, że ku memu zaskoczeniu odzew na moją prośbę jest taki jaki widać - bardzo mizerny. Gdy zakładałem dział świadectw, sądziłem, że będę miał problemy z nadmiarem osobistych relacji. Obawiałem się, że będę zmuszony do selekcji czy grupowania ich w kategorie. Niestety jak dotąd owa niezrozumiała wstrzemięźliwość nie została przełamana ze szkodą dla gości witryny "Dzisiejszy Eliasz".

Opisy osobistych doświadczeń z Bogiem wysławiają Go, świadczą że On żyje, działa, miłuje i chce dotrzeć ze swoim zbawieniem do każdego z nas. Są dowodem, że ewangelia ciągle jest mocą przekształcającą umysły, dającą radość i pokój, zmieniającą życie i nadającą mu sens. Dają szansę zobaczyć siebie w doświadczeniach innych, pomagają zdobyć się na odwagę by pójść za głosem sumienia i jawnie opowiedzieć się po stronie Boga. Widzimy współczesnych nam, którzy ufając Bogu, dzielnie znoszą kpiny i szyderstwa, ryzykują utratę pracy, ponieważ doceniają ofiarę Boga złożoną w Jezusie Chrystusie i przywilej bycia uznanych za synów i córki Boże.

Ponieważ moje dotychczasowe świadectwa kończyły się na chrzcie i dotyczyły sfery świadomości będę relacjonował zdarzenia w których ewidentnie widziałem palec Boży.

Palenie tytoniu

Pierwszym i stale docenianym cudem jaki zdarzył się w moim życiu - dzięki pierwszym obecnościom na nabożeństwach w Kościele Adwentystów Dnia Siódmego w Zamościu - był sposób w jakim przestałem palić tytoń. Paliłem w tamtym okresie 2 - 3 paczki papierosów. Chociaż nałóg usprawiedliwiałem stresującą pracą aktywnie próbowałem z nim zerwać.

W nałóg popadłem przez pychę w czystej postaci. W młodości uprawiałem zawodniczo zapasy w stylu klasycznym, zdobyłem patenty pilota szybowcowego, żeglarza, ratownika, ćwiczyłem jogę. Naprawdę byłem wysportowany. W stosunku do moich przyjaciół odróżniałem się nie piciem alkoholu i nie paleniem papierosów. Tak było do około 19 roku życia. Nie pojmowałem czym jest nałóg. Nadziwić się nie mogłem, że można wbrew sobie być niewolnikiem używki. Właśnie wtedy dla udowodnienia, że nałogowcem jest się za własnym przyzwoleniem, z czystej głupoty podjąłem zakład, że rozpocznę systematyczne palenie papierosów by po jakim czasie wskazanym przez kumpli przerwać palenie. Rozpocząłem na początku sierpnia 1977 r. Początkowo liczyłem ilość wypalonych sztuk. Około lutego 1978 r. moi towarzysze uznali, że jestem wystarczająco zaawansowanym palaczem - miałem przestać palić. Jak łatwo zgadnąć, nie udało mi się przerwać palenia.

Przez całe lata wielokrotnie próbowałem zerwać z tym nałogiem imając się różnych metod. Zmieniałem diety, w tym celu wyjeżdżałem na wczasy, studiowałem i stosowałem się do technik terapeutycznych, wszystko na nic. Najdłuższy okres abstynencji trwał około 1 miesiąca. Wtedy wydawało mi się, że już jestem wyleczony. Ponieważ pamiętałem w jakim się jest błogostanie gdy po dobrym obiedzie zapali się papierosa, sięgnąłem po tylko jednego. Znowu przez pychę wpadłem w nałóg, dosłownie w ciągu 2 dni wróciłem po poprzedniej "normy".

W paleniu najbardziej nie podobał mi się stan przymusu. Z czasem tzw. przyjemnych efektów ubywało przy jednoczesnym narastaniu psychicznego uzależnienia, rannych kaszli, cuchnących ust i rąk. Narastała też świadomość zgubnych zdrowotnych skutków palenia oraz złego przykładu dla dzieci. Moje próby zerwania z paleniem stały się przysłowiowe, naśmiewano się z kolejnych klęsk.

Przychodząc na nabożeństwa do kościele adwentystów nie wiedziałem, że w jego zasadach wiary kładzie się nacisk na zdrowy styl życia nauczając, że każdy wierzący winien być świątynią Ducha Świętego. Ponieważ nabożeństwa trwają około 2,5 godziny, tuż przed wejściem wypalałem kilka papierosów oraz w trakcie krótkiej przerwie. Nikt ze członków kościoła nie zwrócił mi uwagi na niewłaściwość mojego zachowania, ale zauważyłem, że dosyć często kazania wygłaszane przez pastora Ryszarda Śliwkę dotykają problemu nałogów.

Podczas jednego z takich kazań opisywał własne doświadczenia z paleniem tytoniu oraz radę jaką mu udzielił jeden z braci, że bez Jezusa nic uczynić nie możemy (Jan. 15:5). Twierdził, że owo zapewnienie Zbawiciela jest aktualne, że okazało się skuteczne wobec niego. Przyznaję, że taki pogląd nie był mi obcy, jednak posiadania jakichś poglądów a życie według nich to co innego. Tej soboty, cały czas po powrocie do domy rozważałem wysłuchane kazanie, by tuż przed udaniem się do snu, ot tak zwyczajnie powiedzieć żonie: "spróbuję metody na Jezusa". Następnego dnia zdziwiłem się, że nie chce mi się palić. Cały czas wiedziałem kto poniósł mój nałóg, kto zwycięsko znosił nacisk. Zdziwienie oraz podziw i wdzięczność wobec Jezusa nie opuszczały mnie przez cały pierwszy dzień oraz kolejne dni i tygodnie. Od tamtego wieczoru minęły lata. W tym okresie miałem tylko jedną pokusę by sięgnąć po papierosa, którą z pomocą Boga i pełną świadomością źródła pokusy oddaliłem.

Miły czytelniku jeśli jesteś zniewolony przez różne nałogi zechciej skorzystaj z moich doświadczeń oraz osób które zechciały osobiście doświadczyć obietnicy Zbawiciela. Naprawdę, grzech nie musi nad nami panować! W moim przypadku Pan musiał wziąć cały ciężar walki z nałogiem. Być może z Tobą tak nie musi być. Może dla ciebie pozostanie jakaś część wysiłku, ale wiedz że masz troskliwie wsparcie i zrozumienie Syna Człowieczego. Trwaj przy Jego Słowie, pielęgnuj więź z Nim przez czytanie i noszenie w sercu wypowiedzi Biblii - traktuj ją jak list pisany dla ciebie - wtedy Zły nie będzie nad tobą panował.

Mając więc wielkiego arcykapłana, który przeszedł przez niebiosa, Jezusa, Syna Bożego, trzymajmy się mocno wyznania. Nie mamy bowiem arcykapłana, który by nie mógł współczuć ze słabościami naszymi, lecz doświadczonego we wszystkim, podobnie jak my, z wyjątkiem grzechu. Przystąpmy tedy z ufną odwagą do tronu łaski, abyśmy dostąpili miłosierdzia i znaleźli łaskę ku pomocy w stosownej porze. Hebr. 4:14-16 (BW)

Uprowadzenie córki

Nasza córeczka Natalia gdy miała niewiele ponad roczek leczona była na zapalenie uszu chociaż faktycznie zachorowała na wirusowe zapalenie mózgu. W efekcie doznała uszkodzenia mózgu (zaniki kory mózgowej) oraz padaczki. Początkowo była leczona w zamojskim szpitalu na oddziale dziecięcym. Przebywała tam kilka tygodni, ale jej stan z każdym dniem był coraz gorszy - autentycznie umierała. Zabraliśmy ją do szpitala w Lublinie. Tam pod opieką dr. Kalenik wróciła do życia. Gdy zabieraliśmy Natalię do domu, nie chciała opuścić szpitala i tamtejszego personelu. Powoli rozpoznawała nas rodziców i domowników. Była pod systematyczną opieką dr. Kalenik przez kilka następnych lat. Jeździliśmy z nią gdzie tylko się dało, zaczynając od warszawskiego Centrum Matki i Dziecka do znachorów. Diagnozowana była tomografią komputerową i irydologią.

Pierwszy cud to cofnięcie się choroby. W ciągu około 3 lat ilość i moc leków psychotropowych była systematycznie zmniejszana, aż do zaprzestawania ich podawania. Równolegle poddawana była masarzom i innym zabiegom rehabilitacyjnym. Praktycznie nie miała przykurczów rąk oraz jej chód nie różnił się od innych zdrowych dzieci, sama się ubierała, myła, itp. Natalia przed rozpoczęciem normalnej szkoły przeszła badania psychologiczne na których nie stwierdzono żadnych opóźnień w rozwoju. Z tego okresu mamy kilka nagrań filmowych VHS z Natalią tańczącą, śpiewającą, recytującą.

Nie da się opowiedzieć z jakim wzruszeniem i radością prowadziliśmy ją do zerówki. Ona też z chodzenia do szkoły miała wielką radość. W szkole i w domu bardzo ładnie rysowała. Aż do incydentu kiedy to jej koleżanki zamknęły ją w szkolnej ubikacji. Wróciły ataki padaczkowe z taką intensywnością, że kolejne następowały nim wyszła z wcześniejszych. Dostawała końskie dawki leków przeciwpadaczkowych, które miały ją wyrwać z tego stanu. Była nieprzytomna przez kilka dni. Gdy po tym otworzyła oczy to już nie było to dziecko. Znowu nie wiedziała gdzie jest, nie rozpoznawała rodziny, pogubiła znaczenia słów. Chociaż minęło już prawie 10 lat od tamtego czasu, jej stan zdrowia jest podobny a umysłowo z każdym rokiem jest coraz gorzej. Po prostu stałe, niemal codzienne ataki padaczki - co prawda ze zmienną intensywnością - oraz leki nie pozostają bez wpływu na stan jej mózgu. Jest tzw. "dzieckiem specjalnej troski" wymagającym stałego nadzoru i opieki.

Mimo tych ciężkich doświadczeń chorobowych, Natalia ma naprawdę wyśmienite serce. Wszystkich i wszystko kocha. Jest bardzo ufna, przytula się i całuję też wszystkich. Chętnie dzieli się tym co ma. Gdy od czasu do czasu uświadomi sobie, że my - jej rodzice - umrzemy, wzrusza się do łez, płacząc przez cały dzień. Na twarzy od wycierania łez dłońmi na policzkach robią jej się rany. Natalia, Krzysio, żona i ja w 1993 r.

W niedzielę, 1-szego sierpnia 1993 r., po obiedzie córka była w piaskownicy, obok bloku, tuż za ścianą naszego mieszkania, które jest na parterze. W tej piaskownicy zwykła robić kilkanaście piaskowych babek. Co jakiś czas żona wychylała się z okna w kuchni wołając ją na co Natalia odzywała się lub też wychodząc na balkon skąd była w zasięgu ręki. Po około godzinie takiego nadzoru, około 16-tej zorientowaliśmy się, że jej nie ma. Żona bardziej nerwowa wyszła z mieszkania i poszła jej szukać między blokami, ponieważ córka pasjami lubuje się w zbieraniu pospolitych kwiatów (mlecze, stokrotki, itp.). Przyznaję, że uznałem jej niepokój za nieuzasadniony, ot za tzw. "babskie fanaberie" i zostałem w domu. Po godzinie i do mnie dotarło, że coś jest nie tak, sprawdziliśmy piwnice w osiedlowych blokach i przyległą do osiedla okolicę.

Trafił się przypadkowy radiowóz policji, powiadomiliśmy funkcjonariuszy o zaginięciu dziecka. Usłyszeliśmy od nich, że jeżeli do 20-tej jej nie znajdziemy, byśmy wtedy oficjalnie zgłosili zaginięcie. Poprosiliśmy sąsiadów o pomoc w poszukiwaniach, sprawdziliśmy autobusy linii miejskich z wypytywaniem kierowców. Tak mijały godziny. Zapadał zmierzch, gdy jeden z chłopców powiedział, że widział jak jakiś mężczyzna trzymając Natalię za rękę wsiadł do autobusu i z nią odjechał.

Pojechałem do komendy Policji w Zamościu i powiadomiłem o powyższym, zgłaszając podejrzenie uprowadzenia dziewczynki. Radiowozem policyjnym powróciłem na osiedle, by usłyszeć kolejne relacji od innych osób które widziały wysokiego mężczyznę z moją córeczką. Policjanci stwierdzili, że nie ma szans na znalezienie jej w najbliższych godzinach, chociaż autentycznie przez całą noc intensywnie sprawdzano różne zakamarki. Ja również, już po nocy z moim szwagrem Romkiem objeżdżałem okoliczne boczne drogi.

Następnego dnia poszedłem do pracy na dyżur, żona nie poszła do pracy lecz z koleżanką sprawdzała altanki na działkach pracowniczych. Około 9-tej została powiadomiona przez sąsiada, że na policji jest córka.

Drugim cudem było oddanie córki w ręce policji przez mężczyznę, którego sąd uznał winnym uprowadzenia - odprowadził ją z własnej woli. Tłumaczył, że znalazł ją na starówce w sieni kamieniczki bez żadnej opieki. Faktycznie nie wiadomo dlaczego ją oddał. Wystarczyłoby żeby pozostawił ją samą z dala od ludzi by z powodu przerwania dostarczania leków psychotropowych córka zmarła. Nie maiłaby żadnych szans, sama nie potrafiłaby poprosić o pomoc, wpadłaby w ciągły stan napadów epileptyczny. Pracownicy policji, prokuratury i sądu z którymi rozmawialiśmy zgodnie i z własnej inicjatywy wyznawali, że widzą w tym palec Boży.

Trzecim cudem było doświadczenie przeze mnie prawdziwego pokoju w czasie całego zdarzenia. Nie denerwowałem się, nie rozpaczałem, nie miałem nienawiści, itd... Doświadczałem nieprawdopodobnego spokoju. Byłem przeświadczony o tym, że nic nie dzieje się bez wiedzy Boga, oraz że nic złego się nie stanie. Wiedziałem, że Bóg miłuje moją córkę bardziej ode mnie. Mój spokój było "widać i czuć" :-) Oczywiście szukałem dziecka, ale bardziej dla żony niż z autentycznej potrzeby i przekonania. Następnego dnia poszedłem jak zwykle do pracy. Gdy na policji widziałem tego, który odprowadził dziecko, skierowałem się w jego stronę. Policjanci powstrzymywali mnie myśląc, że mam jakieś wobec niego złe zamiary, ale ja szczerze mu podziękowałem za oddanie dziecka.

 
* * *
 

Co chciałem przez te wspomnienia przekazać? Ot, proste świadectwo, że żyje Bóg, że jest ciągle tym samym bogatym w łaskę i moc. Że doświadczenia mężów Bożych z kart Pisma Świętego mogą być naszym udziałem, w szczególności możliwość odczucia, że się jest Jego dzieckiem o które On ma szczególne staranie. Można doświadczyć autentycznej przyjaźni kogoś tak świętego oraz pokoju jakiego ten świat nie może dać. Tego życzę i Tobie drogi czytelniku.

Sylwester Szady

 
 

PS. Jak zbiorę więcej chęci to opiszę jak razem z Panem sprzedałem i kupiłem samochód.

Ostatnie zmiany: 26.12.2000 r.


kontak z autorem serwisu
Sylwestrem Szady

©  Dzisiejszy Eliasz, 1998-2002 http://eliasz.dekalog.pl


początek | strona główna | odtwarzanie MIDI | dodaj do ulubionych | rekomenduj znajomym | St@rtuj z Eliaszem