poprzedni nastepny świadectwa
linki autorzy opracowań książki kontakt lista tematyczna lista chronologiczna strona główna  

Od: Sylwester Szady <sszady@alpha.net.pl>
Do: Chrześcijańska Społeczność Internetu <chsi@bet.po.opole.pl>
Temat: Sabat i Dekalog
Data: 18 czerwca 1998 22:48

Witam Wszystkich Serdecznie

Przez ostatnie kilka dni i duże części nocy poszukiwałem jak najlepszej argumentacji na uzasadnienie tezy, że Przykazanie Boże są święte, sprawiedliwe, dobre, nieprzemijające, itd ...

Zamiast kolejnego listu, w którym kontynuowałbym wymianę cytatów z moimi oponentami, chcę posługując się swoim doświadczeniem z Panem zaprezentować moje poglądy na temat: "Szabat i Dekalog". Wiem też, że wielu z czytających ten list uzna je za stanowczo błędne. Dlaczego uchylam się teraz od bezpośredniej odpowiedzi?

  1. Na pewno dotychczasowe listy poinformowały czytających, że jest "temat". Kto zechce dowiedzieć się więcej nie będzie miął problemów, sama Biblia jest najlepsza nauczycielka, oczywiście mogę służyć wykazem lektur.
  2. Moi oponenci znają problematykę nie gorzej niż ja. Czytają Słowo Boże, "patrzą a nie widza". Nie wierzę by ktokolwiek zmienił ich poglądy, chyba, że Duch. Jest to ilustracją klasycznego "dziwu" - jedni dziwią się drugim, że czegoś w Słowie Bożym nie dostrzegają. Pod jednych i drugich można podstawiać:
    judaista     <->    chrześcijanin
    katolik     <->    protestant
    protestant_x     <->    protestant_y
  3. Atmosfera na forum jakby zgęstniała, są osoby którym tematyka nie odpowiada. Proponuję by zainteresowani kontynuacją wątku (choćby w roli śledzących wymianę listów) zgłosili się do mnie, (...) - technologia nam sprzyja - możemy dzielić się listami w podgrupie.

Od zawsze :) uważałem, że coś co jest stale na tym świecie to Przykazanie Boże. Dla mnie to był i jest tzw. pewnik. Był czas w moim życiu kiedy uważałem, że Bóg jest idealistycznym wymysłem gatunku ludzkiego a przykazania to zdobycz intelektualna podobna do odkrycia innych praw fizycznych. Byłem przekonanym ewolucjonistą i materialistą chociaż bez legitymacji PZPR (z powodu stosunku do własności, mimo lektur klasyków, zawsze uważałem ten system za złodziejski).

Z wyrachowania, jako potencjalnie dobrą długoterminową inwestycję uznałem zdobycie wiary, ale takiej, która dawałaby nieśmiertelność. Zacząłem szukać Pana (nie wiedziałem wtedy, że to On mnie znalazł :-))) tak jakbym o nim nigdy nie słyszał. Pomyślałem, że nie byłoby uczciwe ograniczyć się tylko do kręgu chrześcijańskiego. Dałem szanse i byłem otwarty na wszystkie pomysły. Moje wcześniejsze odrzucenie Boga, samodzielne lektury z dziedziny religioznawstwa, epizod że studiami oficerskimi gdzie na jednym przedmiotów uczono o "wszystkich" religiach doprowadziły mnie do takiego stanu, że pogubiłem kryteria. Tak było około 1987-88 r.

Szukałem naprawdę gorliwie. Zdobyłem święte księgi różnych religii. Mile wspominam Koran, do dziś mam kłopoty z odrzuceniem pomysłów z Tybetańskiej księgi Umarłych. Refleksje Bagwagwawity (nigdy nie nauczyłem się nazwy tej książki) też maja charakter uniwersalny. Powynajdywałem książki Judaizmu, oryginalne pisane przez Żydów dla Żydów. Miałem też Biblię. Wszystkie czytałem prawie równolegle.

To w trakcie tych lektur, najbardziej miłym, żywym, i osobowym wydął mi się Bóg w wersji biblijnej. Nawet potop i podboje Jozuego nie popsuły mi takiego obrazy. Bóg to ktoś z charakterem, wiedzący czego chce. Mieć kogoś takiego za przyjaciela to skarb. Nowy Testament, postać Jezusa przeważyła - chciałem być jego bratem. Ja widzę Zbawiciela jako kawał chłopa, z krwi i kości, jako Syna Człowieczego, który okazał się wiernym Ojcu i który tak mnie kocha, że życie, prawdziwe życie poświęcił dla mnie. On mnie znał i zna. Nie pojmuje do dziś, jak można przeciwstawiać charaktery Ojca i Syna. Teksty z Ozeasza z 11 rozdziału stale mam przed oczami - żal mi Ojca, że tak często doznawał odrzucenia.

Bez nadzwyczajnych kombinacji myślowych doszedłem do wniosku, że Ojciec byłby nieuczciwy gdyby stosował różne kryteria w stosunku do swoich dzieci, tych z raju, przed i po potopie, po Synaju, i po Krzyżu. Ze zwykłego czytania Słowa Bożego, dla mnie, oczywistym stałym kryterium zbawczym jest stosunek do Boga, do Jezusa - to WIARA, że mam polegać na Nim i cenić ten dar. Nie wiara w Boga ale wierzenie Bogu. Tak myślący powinien zawrzeć przymierze z Panem przez klasyczny chrzest i właśnie potrzeba chrztu wymusiła poszukiwanie kogoś kto by mnie ochrzcił.

Zdobyłem podręczniki dla duchownych katolickich i protestanckich, czytałem historie chrześcijaństwa, nauki ojców kościoła, itd. Im więcej tego czytałem w tym większym miałem go lekceważeniu. Po takim przygotowaniu postanowiłem znaleźć kościół chrześcijański, taki który uczyłby o tym, że zbawienie jest nie z uczynków, że jest darem który trzeba wziąć i zachować oraz uczyłby o Dekalogu i chrzcił w głębokiej wodzie. Kupiłem leksykon (jest od dawna na "ludziach" - nawet nie pamiętam tytułu) w którym każdemu z wyznań religijnych istniejących w Polsce poświęcono kilka stron A4, przedstawiając główne zasady wiary, historie, adresy, itp. Pamiętam, że po selekcji z ponad 50-ciu zostało 6 kościołów spełniających te kryteria. Dopuszczałem też myśl, że w Polsce może nie być żadnego prawdziwego (Jezusowego) kościoła.

Jednym z 6-ciu był kościół Adwentystów Dnia Siódmego. Przy pierwszej wizycie powiedziałem pastorowi, że gdyby w Zamościu była synagoga to na nabożeństwa chodziłbym przemiennie (ponieważ najsilniejszą moją potrzebą była chęć oddawania czci Bogu w sabat). Po 2,5 letnie obserwacji miejscowego zboru, systematycznych cotygodniowych spotkań oraz ciągłej eliminacji pozostał mi KADS. Na początku kontaktów z tym kościołem kupiłem najgrubsza książkę "Nauki Pisma Świętego" Zachariasza Łyko, (...). Książka ma 20 rozdziałów - na początku zgadzałem się z trzema, czterema wykładami. W miarę upływu czasu, argumentacji, studiowania Pisma akceptowałem kolejne. Przyznaję, że najtrudniejsze było zaakceptowanie stosunku KADS do E. G. White. Tak naprawdę uznałem naukę w tej dziedzinie latem ubiegłego roku.

Pismo Święte czytałem, to za mało powiedziane, raczej pożerałem wielokrotnie, znajdując upodobanie w różnych księgach i pojedynczych tekstach. Obserwuję fale zainteresowań. Uczę się tekstów na pamięć. Słowo Boże jest niewiarygodne, ile razy bym nie czytał jakiegoś tekstu to za każdym razem inne myśli się wybijają, odsłaniają się nowe możliwości. Szkoda mi tych, którzy mówią, że Biblia jest nudna lub trudna - tak jak ślepych.

po 1 roku nizeratu.

Wracając do przykazań mego Pana. Jeśli spotykam jakąś radę, staram się ją wykorzystać w moim życiu, ceniąc je tak jak radę eksploatacyjną mojego konstruktora oraz chcę sprawić Mu radość, że ma na w tym bałaganie kogoś kto Go ceni. By załamać (...) powiem, że spróbowałem nizeratu przez okres 1 roku (patrz foto), nie kupuję ubrań z tkanin niejednorodnych, nie jem wieprzowiny, wznoszę ręce przy publicznej modlitwie, nie kłamie i z wielu jeszcze innych "egzotycznych" rad korzystam. Proszę mi wierzyć nie dlatego że chce być zbawiony, ale dlatego że jestem zbawiony. Termin "chodzić z Panem" ma dla mnie praktyczne konsekwencje. Pytam się, co na to Jezus?

Znajomość przykazań cenię jako ogrodzenie dane mi przed zakusami szatana. Jednak wraz z ciągłym ich rozważaniem, poznawaniem niuansów, wiem jaką mam kiepską naturę. Wszystko co robię jest skażone grzechem. Stale pamiętam cytowany przez któregoś z moich oponentów tekst z Zachariasza przedstawiający arcykapłana Jozuego w splugawionych szatach i reakcje naszego Pana, który mówi, że jestem głownią wyrwaną z ognia. Wiem, że dużo więcej niż poparzenie Go kosztowałem.

Ktoś kto kocha i chce być kochanym jest posłusznym. "Trenuje" tą naukę w doświadczeniach z moja ulubiona mamą i obserwuję ile przykrości sprawiają mi dzieci właśnie brakiem posłuszeństwa. I nie chodzi mi o tzw. ślepe posłuszeństwo.

Ten list mam nadzieję, wyjaśnia moj stosunek do Jezusa i jego przykazań. Przepraszam, że tak długo nudziłem.

Tak na koniec jeden tekst z Ew. Mateusza 5,19

Ktokolwiek by tedy rozwiązał jedno z tych przykazań najmniejszych i nauczałby tak ludzi, najmniejszym będzie nazwany w Królestwie Niebios; a ktokolwiek by czynił i nauczał, ten będzie nazwany wielkim w Królestwie Niebios.

Z poważaniem, Sylwek


Pytania od członków Chrześcijańskiej Społeczności Internetu


>[ciach] proszę odpowiedz mi zupełnie szczerze (ewentualnie prywatnie) czy nie będziesz na mnie patrzył na mnie jak na trochę gorszego brata, który nie wypełnia przykazań?

Na powyższe pytanie odpowiedziałem w jednym z pierwszych listów. Nie jestem i nie chcę być sędzią. Zakładam, że ktoś postępuje szczerze, uczciwie według poznania jakie osiagnął (albo jakiego mu udzielono). Uważam, że jestem zobowiązany do poinformowania "jak się sprawy mają".

Cytowany niżej tekst z Ezechiela 33,8-11 mam w pamięci:

"Gdy mówię do bezbożnego: Bezbożniku, na pewno umrzesz a ty nic nie powiesz, aby odwieść bezbożnika od jego postępowania, wtedy ten bezbożnik umrze z powodu swojej winy, lecz jego krwi zażądam od ciebie. Lecz gdy ostrzeżesz bezbożnego, aby się odwrócił od swojego postępowania, a on się nie odwróci od swojego postępowania, to umrze z powodu swojej winy, lecz ty uratujesz swoją duszę. ... Powiedz im: Jakom żyw - mówi Wszechmogący Pan nie mam upodobania w śmierci bezbożnego, a raczej, by się bezbożny odwrócił od swojej drogi, a żył. Zawróćcie, zawróćcie że swoich złych dróg! Dlaczego macie umrzeć, domu izraelski?".

Wystrzegam się myślenia w kategoriach: lepszy - gorszy. Gdy dostrzegę choć minimalną do tego skłonność, przywołuję przypowieść Jezusa z Ewangelii Łukasza 18. 8-14 o faryzeuszu i celniku. Gdy w miejsce faryzeusza postawie siebie natychmiast jestem uleczony.

> Sylwestrze pomyśl dobrze, wejrzyj w modlitwie w swoje serce i powiedz, czy nie uważasz się za troszkę lepszego, czy nie szanujesz bardziej wypełniających przykazania od tych, którzy nie wszystko czynią? Dla mnie jest to jedyne kryterium, dlatego oczekuje szczerej odpowiedzi.

Nie uważam się za lepszego ponieważ nie przyrównuję się do innych lecz patrzę na Jezusa. To dzięki jego świętości, którą mnie okrywa jakby "białą szatą", Ojciec nie widzi mnie jako grzesznika. Pod tym okryciem jestem uzdrawiany, uświęcany, "odgrzechowany". Jest to jednak proces ciągły, bez końca. Każdy nowonarodzony jest mu poddawany i niezależnie od bieżącego stanu, w jakim bagnie został znaleziony, z chwila gdy Zbawiciel mówi "on jest mój" taki ktoś jest ŚWIĘTY, bezgrzeszny. Ja nie mogę się mieć za lepszego - ponieważ jestem w identycznej sytuacji. Przestrzeganie Przykazań Bożych widzę jako wtórne wobec nowonarodzenia, ale jako nieuniknioną tego konsekwencję. Jest to, wg mnie, nieuchronne dla tych którzy chcą chodzić ścieżką Pana.

Tak, bardziej szanuję "tych, którzy boją się Pana" (Ps. 15,4).

 

Ostatnie zmiany: 22.10.1999 r.


kontak z autorem serwisu
Sylwestrem Szady

©  Dzisiejszy Eliasz, 1998-2002 http://eliasz.dekalog.pl


początek | strona główna | odtwarzanie MIDI | dodaj do ulubionych | rekomenduj znajomym | St@rtuj z Eliaszem