poprzedninastepny
linkiautorzy opracowańksiążkikontaktlista tematycznalista chronologicznastrona główna

Re:[eliasz] Przynoszenie owocow sprawiedliwosci
Do:eliasz@yahoogroups.com

Dnia Wto 31. Lipiec 2001 03:35, napisałeś:

> Zawsze sie dziwilem kiedy niektorzy jak to mowili z modlitwa 
> przygotowywali sie do kazania. Notowali wypisywali cytaty, 
> redagowali przemowe, by potem wyjsc przed zbor tak wspaniale 
> przygotowani wyglosic kazanie mowiac ze to Pan dal im te slowa. 
> Sa jednak inni ktorzy postepowali zdecydowanie inaczej. 

Czyje prowadzenie?

Bracie, z pierwszej ręki, bez szukania wzorców doszedłem do podobnych decyzji. Piszę o tym ponieważ w ostatnich dniach wydaje się, ze doszedłem do zrozumienia swojego zachowania, problemu już poruszanego na tym forum.

W czym rzecz?
Otóż od kilku lat miewam kazania w swoim lokalnym zborze (kościele). Zostałem do głoszenia ich nakłoniony przy wielkim moim sprzeciwie, nie z powodu cywilnej :-) tremy ale z powodu odpowiedzialności, że mam być ustami Pana, że nie godzi się by z jednego źródła płynęła woda czysta i plugawa. Chyba już nie potrafię normalnie pisać :-) Myślę, ze ci co publiczne głoszą wiedzą o co mi chodzi.

Nie ma możliwości stanąć przed Bogiem i ludźmi po wcześniejszych gorących modlitwach o błogosławieństwo jeżeli wcześniej (kilka dni, godzin, czy minut) nie pojednaliśmy się z ludźmi i Wszechmogącym. Tymi ludźmi to najczęściej nasi najbliżsi: żona, dzieci. Ich nie można oszukać, udawać kogoś innego. A czy Boga można oszukać? To konieczność posiadania ufności i pokoju, które źródła mają na górze. W przeciwnym wypadku kazanie stać może się co najwyżej popisem krasomówczym, ćwiczeniami z retoryki, cymbałem brzmiącym :-)

By niejako "umyć ręce" i nie brać osobistej odpowiedzialności uciekałem się do opracowywania gotowych kazań, które dostępne są w ogromnej ilości w internecie i książkach. To nie były kazania ale referaty. Po każdym takim doświadczeniu zwiększałem ilość osobistych myśli, które wstawiałem w treść gotowców. Cały czas czułem, że to nie tak powinno być. Przeczytałem kilka książek na temat jak powinno się kazać i przemawiać, znowu zgromadziłem całkiem niezłą biblioteczkę. Lektury te uświadomiły mi, że staram się dobrze wypaść, tak po ludzku nie zbłaźnić się przed innymi ludźmi. To był przełom.

Zapytałem się, czy mi zależy na poklasku? na opiniach zborowników i "przypadkowych" gapiów? czy mi za to ktoś płaci? Zdecydowanie NIE.

Czy chciałbym przekazywać to co Duch Święty uzna za ważne tu i i teraz? czy mam odwagę dać się wystawić i przedstawiać ewangelię jako mój osobisty skarb a Jezusa Chrystusa jako najukochańszego Boskiego Brata? Zdecydowanie TAK.

Tak postanowiłem i tak robię. Machnąłem ręką na zgadywanie, wymyślanie jaką historię biblijną opowiem, jakie zagadnienie wyjaśnię. Przeciwnie przez tygodnie przez kazaniem badam swoje serce, ale bez niepokoju, że będę musiał stanąć przed ludźmi. Wiem i doświadczam tego, że obietnica Jego działa. On faktycznie daje myśli i właściwe słowa.

Najtrudniejsze, że te słowa najbardziej trafiały do mojego serca. Po 10-ciu, najwyżej 15-tu minutach wychodziłem w podskokach z kaplicy, ponieważ nie mogę powstrzymać wzruszenia gdy wspominam o miłości Ojca i Syna. Wybiegałem na zewnątrz, wypłakiwałem się, obmywałem twarz, spacerowałem kilka minut by ochłonąć, wtedy wracałem do kaplicy.

Postanowiłem, że będę unikał nawet myślenia o  miłości Bożej, że będę skupiał się na dość suchej analizie dowolnych fragmentów Pisma Świętego. Analiza, prowadzę z marszu z bardzo aktywnym udziałem zboru. To raczej są rozmowy, dzielenie się przeżyciami i przemyśleniami.

Tak przy okazji nie staję za kazalnicą, ale tuż przed pierwszymi siedzącymi, przed moimi synami, żoną. Jestem na tym samy poziomie co oni, jestem z nimi. Wchodzę w rządy między krzesła.  To zmienia perspektywę. Nie jestem wykładowca, spikerem, ale człowiekiem w zasięgu ręki.

Unik częściowo się udawał. Mniej więcej co drugie kazanie zrywało się :-) bo nie udaje mi się mówić o Bogu, Jezusie Chrystusie by nie ogarnęła mnie jak fala świadomość ogromnej miłości, miłosierdzia, ofiary, daru - bardzo osobistej relacji wobec mnie. Właśnie to niepojęta serdeczność Boga wobec padalca jakim jestem jest porażająca. Widomo jak to się kończyło.

Wymyśliłem więc, że będę pytał obecnych na nabożeństwie, tak członków zboru jak i gości co chcieli by dzisiaj było rozważane, czy jakiś konkretny tekst Biblii czy zagadnienie przekrojowo - to częściowo pomagało, ale czy to były kazania? Równie dobrze mogłem przedstawiać zagadnienia zawodowe czy zainteresowania pozabiblijne.

Miałem z tym kłopot, nie byłem pewien jaki duch za tym stoi, tym bardziej, że stany takie są niepodobne do mnie. Jestem kawałem chłopa, ponad 100kg żywej wagi, ojcem rozrabiackich synów, wręcz groźny i brutalny w pierwszych kontaktach. To nie pasuje do mnie.

Pytałem wielu chrześcijan: młodych i starych, pastorów, i przyjaciół ze świata. Opinie były podzielone. Wręcz spotkałem się z interpretacją, że jest wielce prawdopodobne iż źródłem owych sensacji jest szatan, którego celem jest niedopuszczenie do głoszenia Słowa Bożego. Nie dopuszczałem by ten pogląd zadomowił się we mnie :-) Cały czas przypominały mi się teksty z 2 rozdziału Ks. Joela i płaczu i narzekaniu.

Co zrobiłem? Stanowczo zarządałem by usunięto moje nazwisko z grafików usługiwania. Miałem kilka miesięcy spokoju. Jednak nie, zdarzały się sytuacje awaryjne. Ot przychodzę na nabożeństwo a tu nie ma nikogo kto poczuwałby się do poprowadzenia go według jakiegoś porzadku. Ostatnio takich "zbiegów" okoliczności było kilka, tydzień w tydzień.

Jeszcze raz, co się zdarzyło w ostatnią sobotę?
By wyjaśnić jak owo nie przygotowywanie się do kazań wygląda, niech wystarczy, że powiem, że oznacza to od 1 do 3 nocy nie przespanych, w których jestem przecierany przez Górę tak, że nie mogę zmrużyć oka. Tym razem było to 2 noce. Dziwne w nich jest to, że mogę zwyczajnie po nich pracować, nie odczuwać zmęczenia przez cały dzień. Na tyle do tego przywykłem, ze nawet nie próbuję zasnąć, ot leżę spokojnie, rozpamiętuję Słowo, swoje życie, co zamierzam powiedzieć... gdy świta wychodzę z psem na kilku kilometrowy spacer. Myślę, ze tak to powinno być.

Najbardziej, żałuje po takich nocach, że owe refleksje ulatują, zostają tylko we mnie. Kiedyś myślałem, ze choć trochę z tego zdołam przekazać w zborze - gdzie tam :-)

Jak było?
Jeszcze kilka minut przed drugą częścią nabożeństwa wiedziałem, że mam mówić o powinnościach życia chrześcijańskiego, ale nie wiedziałem jakie teksty podać zapowiadającemu mnie, jakie zamierzam cytować. Gdy o to zostałem zapytany, od razu wiedziałem: jakiś tekst z końca Tytusa lub z I Koryntian lub Micheasza. Praktycznie po 10 minutach od rozpoczęcia kazania, po przeczytaniu dosłownie 3 tekstów Słowa Bożego byłem  znowu na korytarzu.

Tym razem uświadomiłem sobie, że owe doświadczenia miłosierdzia Bożego nie mogą być od Złego. To nie on roztapia moje serce przed Bogiem, to nie on ukazuje dar zbawienia i realność obietnic Zbawiciela, to nie on wreszcie objawia OSOBISTE zainteresowanie mną przez Boga. Być może nie powinienem wychodzić z kaplicy lecz łkać przed moją rodziną. Tak rodziną, dzięki Bogu do zboru w ostatnich 2 latach dołączyła moja żona, brat i jego żona. Zbór liczy kilkanaście osób,  dlatego ja z żoną i dzieci stanowimy często większość :-)

Poza tekstami z Joela upewniają mnie słowa Pana z przypowieść o celniku i faryzeuszu, którzy razem byli w świątyni. Mam nadzieję, ze nigdy nie przestanę być celnikiem.

Nie wiadomo kiedy minęło 2 godziny pisania. Chciałem tylko krótko podzielić się radością, że wiem kto mną kieruję a tak chaotycznie i obszernie wyszło. Mam nadzieję, że się nie zgorszycie.

Życzę wszystkim listkiewiczom obfitych błogosławieństw od Pana Sabatu
Sylwester Szady
2001-08-03


kontak z autorem serwisu
Sylwestrem Szady

©  Dzisiejszy Eliasz, 1998-2002 http://eliasz.dekalog.pl

Ostatnie zmiany: 06.02.2002 r.

początek | strona główna | odtwarzanie MIDI | dodaj do ulubionych | rekomenduj znajomym | St@rtuj z Eliaszem