WYSTĘPUJĄ:
EWKA
KRZYSZTOF
TERESA
MAGDA
LUIZA
ZOCHA
(DR HENRY JOHNSON-JUNIOR)
CZAS AKCJI:
NIEODLEGŁY
MIEJSCE AKCJI:
NP. WARSZAWA
(Gabinet lekarski. Za stolikiem pełnym papierów siedzi ubrana w kitel TERESA. Może mieć na nosie okulary. Jest zmęczona, przewraca niechętnie papiery. Wzywa kolejnego pacjeta.)
TERESA: Następny proszę!
(Wchodzi EWKA - energicznie, radonie. Jest ubrana dość elegancko, ma kurtkę lub płaszcz.)
EWKA: (żartobliwie, z udaną powagą) Dzień dobry, pani doktor!
TERESA: (zmęczony umiech) ), jestem Ewka. (Zdejmuje okulary, w geście zmęczenia podpiera na chwilę głowę, potem patrzy z troską na Ewę.) Dobrze, że przyszłaś. (Ewa siada).
EWKA: (wchodząc w słowo) Wiem! Wszystko wiem! Robimy zjazd klasowych czarownic, naszej słynnej paczki ogólniackiej. Super! (przepraszająco) Sorry, że zepsułam ci niespodziankę. Dzwoniła do mnie (zabawnie naśladując angielski akcent) Luiza z New Yorku w stanie New York i wszystko już wypaplała!
TERESA: (przez chwilę milczy, potem zaczyna mówić ważąc każde słowo) Ewa, poprosiłam cię do gabinetu z innego powodu (pauza), nie chodzi o zjazd ... (Pauza) Nie mam pojęcia, jak ci to powiedzieć, (pochyla ze smutkiem głowę). Chyba najlepiej będzie mówić konkretnie. (ze stosu kartek podnosi jedną) Dostałam to z laboratorium, wynik analizy krwi. (mówi teraz jak lekarz do pacjętki, bez śladu zażyłości) Przeprowadzono test - rutynowy test na obecność wirusa HIV we krwi. (krótka pauza, Teresa podaje Ewie wynik) Twój wynik jest pozytywny.
EWKA: (Patrzy bezradnie na Teresę, obraca kartkę w palcach, nie czyta. Jest zbyt wstrząśnięta, żeby coś powiedzieć. Miażdżąca cisza.)
TERESA: (ze zmęczeniem, ale i z jakąś obawą w głosie) Ewka? (pauza) Proszę, powiedz coś. (cisza) Nie wolno ci się poddawać tak szybko. (bez specjalnego przekonania) Nie trać nadziei!
EWKA: (zmienionym głosem, z wysiłkiem) Czy ... to pewne?
TERESA: (ściszonym głosem) Tak. Przy tego typu diagnozach jesteśmy skrupulatni. (pauza) Ewka (płaczliwie, nagle przestaje być panią doktor) tak mi przykro. (Zapada cisza, Teresa wraca do równowagi, wkłada okulary) Mam obowiązek zapoznać cię z niebezpieczeństawami grożącymi chorym na AIDS i ich otoczeniu (mówiąc sięga po jakąś kartkę) oraz ...
EWKA: (zimno, stanowczo) Nie. (wstaje) Wiem wszystko. (kieruje się ku wyjściu)
TERESA: Ewka! (Ewa zatrzymuje się, ale stoi tyłem do Teresy, z pochyloną głową) Ewa, nie jesteś sama (Teresa mówi to szczerze). Czy mam porozmawiać z Krzysztofem? (Ewa postępuje kilka kroków do przodu) Zadzwonię do ciebie! (Ewa wychodzi) Bądź dzielna! (Teresa woła prawie płaczliwie)
(Ten sam gabinet, Teresa siedzi nieruchomo przy stoliku, patrzy bezmyślnie na papierowy bałagan. Nagle wyjmuje jedną z kartek, czyta pośpiesznie. Czytając zdejmuje kitel, sięga po torebkę i wychodzi trzymając kartkę jak skarb.Widać, że znalazła coś ważnego, na twarzy maluje się nieśmiały uśmiech.)
(Dworzec w dużym mieście. Ewka siedzi na posadzce w żebraczej pozie. Ma na sobie zniszczone ubranie, jej włosy są potargane. Ewka ma ogromnie smutną twarz, pozbawioną mimiki. Na widok podchodzącego Krzysztofa Ewa pochyla głowę z upokorzenia.)
(Krzysztof zatrzymuje się w odległości 3 metry od Ewki. Jest ubrany jak do podróży, jest też wyraźnie zdenerwowany, wręcz roztrzęsiony. Patrzy przez chwilę na Ewę, a potem z paniką zaczyna szukać czegoś w kieszeniach. Wyjmuje kopertę. Kładzie ją przed Ewką.)
KRZYSZTOF: (zdenerwowanym głosem, z pośpiechem) Ewuniu, tu jest list. Napisałem wszystko, co chciałem ci powiedzieć. (Cisza. Po chwili krępującego milczenia Krzysztof chce odejść.)
EWKA: (twardo) Nie! (Krzysztof odwraca się do Ewki i czeka) Musisz mi to sam powiedzieć. Nie chcę czytać.
KRZYSZTOF: Dobrze. (poprawia kołnierzyk, jakby mu było duszno) Wyjeżdżamy. Tzn. ja i Ania. Nie chcę, żeby Ania cierpiała, ona ma sześć lat, potrzebuje opieki. (pauza) Sprzedałem mieszkanie, jedziemy do Wrocławia. Więcej nie mogę ci powiedzieć. (pauza) Ze wzgledu na Anię. (widać, że Krzyztof z trudem to wytrzymuje, podnosi walizkę i wskazuje na kopertę) Zostawiam ci trochę pieniędzy ... (Stoi i oczekuje reakcji. Tymczasem Ewka podnosi słabym gestem kpertę i drze ją na kawałki. Krzysztof wybucha)
KRZYSZTOF: Oszalałaś? (rozżalony) Ewka! Mam już dość! Czy myślisz, że mi jest łatwo? (Ewka zaczynas płakać cicho, drżą jej ramiona) Wszystko przepadło! Rozumiesz? Wszystko! (Odwraca się i wychodzi bardzo nerwowym krokiem. Nasilają się odgłosy dworca. Ewa chowa w dłoniach twarz i płacze lekko się kiwając).
(Wbiega Teresa, widać bardzo czymś zaaferowana, bo zapomniała zdjąć łartuch lekarski. Podbiega do Ewy, klęka przy niej i śmiejąc się przez łzy tuli wyrywającą się, zdumioną Ewę)
TERESA: Ewa, musisz ze mną pujść. (Rozgląda się ze zdumieniem po dworcu) Proszę (przemawia do zaszokowanej Ewy jak do dziecka), zaufaj mi.
(Ewa z ociaganiem wstaje. Teresa otula ją burym kocem z podłogi i wyprowadza. Ewa idzie powoli, jest osłabiona. Nasilają się odgłosy dworcowe).
(Dworzec, perony z pociągami. Hałas dworcowy przeplatany jest zapowiedziami pociągów. Pośrodku stoi Zosia - ubrana bardzo na luzie, roztargniona, rozgląda się wokół siebie. Przyglada się nieufnie Luizie, która podchodzi ciągnąc za sobą tobołki. Luiza jest ubrana krzykliwie, amarykańsko. Nosi kilka tandetnych torebek przewieszonych przez ramię. W dloni ściska bilet. Zatrzymuje się, wyjmuje puderniczkę, przysiada na walizce i pudruje twarz, strojąc do lustra dziwne miny. Zocha podchodzi bliżej.)
ZOCHA: (niepewnie) Luiza? Luiza Jaworska?
LUIZA: (bez specjalnych emocji, za to z silnie angielską fonetyką) Yes! To jest: no jasne, że ja. Cześć i czołem, Zofija. (wraca do poprawiennia makijażu). Jestem pół żywa, w samolocie podrzucało, no i ta zmiana czasu. (z jękiem) Właściwie chciałam zrezygnować z wyjazdu, gdy dowiedziałam się o Ewie. (nagle obie poważnieją, Zocha siada na innym tobołku Luizy i patrzy nna koleżankę jak na zjawisko przyrody). Dlaczego kazałaś mi tu przyjść?
ZOCHA: (tłumaczy z zapałem dziewczynki) Za dziesięć minut przychodzi expres z Berlina. Magda prosiła, żeby po nią przyjść, bo boi się sama chodzić po mieście. Twierdzi, (wyjmuje z kieszeni skrawek papieru i czyta) że Polska to obrzeże cywilizacji, czy coś tam ...
LUIZA: (trumfująco) Well! Nadęty Magdzioł. Wypisz - wymaluj urodzona emigrantka. Nie to co ja. (pociąga nosem dla wzmocnienia efektu) Nie sypiam po nocach (wyjmuje buteleczkę lub listek tabletek), z to moje towarzystwo (koczy z głupawym, amerykańskim uśmiechem) A potem mam świat w kolorkach ...
ZOCHA: (zgorszona) No coś ty! Bierzesz prochy? Ty? (w uniesieniu) To nie wystarczy już, że Ewka ... (urywa nagle, nie śmie mówić dalej. Nasila się dworcowy chałas.) O, wjeżdza Intercity (krzyczy Zocha z ulgą), to Berlin. (wstaje i spoglada ku wejściu. Nagle z radością) Jest, jest nasza, "bladi" ...
(Wchodzi Magda, niesie zgrabna walizkę, nie pozwala jej nieść Zośce, która wybiegła na powitanie. Magda wygląda na osobę w pełni zdyscyplinowaną i zorganizowaną. Ubrana jest schludnie i "niemiecko" - mogłaby mieć nawet jakąś koszulkę z niemieckim napisem.)
LUIZA: (nie wstając, z lekkim szyderstwem) Guten Tag, Frau Koperek!
MAGDA: (niezrażona tym) Cześc, Lui. Nie wysliaj się, dobrz? (zwraca się do obu i wskazuje na dworzec) Nie mogę patrzec na ten syf. Jedźmy od razu do Ewki. Gdzie postój taksówek? (podnosi z ziemi walizkę) Zośka, prowadź.
ZOCHA: (niepewnie) Nie. (całkiem cicho) Nie musimy jechać. Ewa jest tutaj.
LUIZA: (z głębokim westchnieniem, mruga okiem porozumiewawczo do Magdy) Very well, ludu mój prostaczy, ale you know - my nietutejsze. Nie pójdziemy sześciu przystanków na piechotę!
ZOCHA: (zawstydzona, przestraszona) Ewka ... nie mieszka już w blokach. Ona mieszka tu (patrzy na dziewczyny) na dworcu.
LUIZA: (zaszokowana) Imposible ...
MAGDA: (odwraca się tyłem do dziewczyn, pociera dłonią czoło, jakby chciała pozbierać myśli. Wreszcie mówi) Dobra, wrócimy tu później. Zocha, zabierz nas z tej (z pogardą) dżungli ...
(Zbierają tobołki Luizy, która zachowuje się jak lekko zaćpana, wkłada gumę do żucia do ust, zakłada też ciemne okulary. Wychodzą.)
(Nadal dworzec. Ewa w pozie, którą znamy z poprzednich aktów. Powinna mieć koło siebie Biblię i dyktafon -> ten ostatni niewidoczny dla widowni.)
(Wchodzi Luiza z miną osoby bardzo z siebie zadowolonej. Ciemne okulary, amerykański uśmiech. Nadal zbiór torebek na ramieniu. Pdchodzi do Ewy i mówi do niej takim tonem, jakby Ewa była głucha lub niedorozwinięta. W głosie wyczuwa się ironię, Luiza jest zbyt przesiąknięta aktorstwem, żeby móc zachowywać się naturalnie.)
LUIZA: Hallou, Ewka. How are you? (teatralnym gestem łapie się za serce) Bo ja ledwo żyję, wiesz? (cynicznie i jakby do siebie) Niezłe pytanie: kto tu jest umierający?
(śmieje się z własnego dowcipu. Z jednej z torebek wyjmuje pastylkę, wkłada ją do ust, z innej torebki wyjmuje butelkę mineralnej. Połyka i popija. Nagle zaczyna płacząco)
LUIZA: To jest prawdziwa tragedia, Ewka. Co się z tobą stało? H's horrible! (kreci głową i studiuje obraz skulonej, niechętnej gościom Ewki)
EWKA: Chcę być sama.
LUIZA: (wybuccha niezdrowym śmiechem) A co? Przeszkadzam ci w podrywaniu kloszardów? (śmiech cichnie) Crazy, crazy Ewka! Powiedz mi (przysuwa się do Ewki z wyrazem babskiej ciekawości na twarzy) powiedz mi dzisiaj - ilu ich miałaś?
EWKA: (patrzy na nią nie rozumiejąc, nieufnie)
LUIZA: Ilu facetów miałaś, my darling? (pauza) No co, chyba nie zaprzeczysz, że nieźle ci szło? (usmieszek) Look, nie daje mi to spokoju. Czy ty na nich zarabiałaś?
EWKA: (bardzo szybko) Nie.
LUIZA: (cofa się trochę spłoszona reakcją Ewy i natrafia dłonią na Biblię) A to co? Holy Bible? O, widze, ze siedzisz tu sobie po amerykańsku. (odrzuca lekko Biblię w bok) Ewka - Mewka. (wzdycha) Well - well - well. A jednak istnieje na tym świecie jakaś sprawiedliwość. Kiedy odebrałaś mi Krzysztofa ...
EWKA: (szybko przerywając) Sam odszedł!
LUIZA: (jakby nie słyszała) Więc kiedy odebrałaś mi Krzysztofa, to odebrałaś mi życie. Przerwałam studia, wyjechałam do Stanów, dziś jestem sławna. (pauza) I dwa razy chciałam ze soba skończyc. Wszystko na twoje konto. Przyjechałam do Polski, zeby się z tobą rozmówić, ale (dramatycznie) widzę, że już po wszystkim. (po dłuższej chwili milczenia) Który z nich cię zaraził? Jacek? Sebastian? A może Krzysztof?
EWKA: (zrozpaczona) Lui, ja umieram.
LUIZA: (szybko) Nie kotku! Ty umierasz na AIDS, a to duża różnica. Pięknego pogrzebu nie będzie ...
EWKA: (cicho, ale stanowczo) Odejdź.
LUIZA: (w ciszy, ze złym uśmiechem, pochyla się nad Ewką i z aktorską zgrywą głaszcze ją po włosach, a potem prostuje się i "pięknym" krokiem odchodzi. Słychać odgłosy pociągów ...)
(Wchodzi Zosia, ubrana dość skromnie, niesie dużą reklamówkę, a w niej czarne buty. Jest jak zwykle roztrzepana. Wchodząc mówi coś do siebiepod nosem)
ZOCHA: Gdzieś tu powinna być ... (rozglada się wokoło) Gdzieś tu... (nagle spostrzega Ewkę) O! Cześć kochanie! (słodkim głosem) Stęskniłam się za tobą. (podaje jej na powitanie czubki palców zamiast dłoni, a potem wyciera szybko dłoń o spodnie) Świetnie wyglądasz. Takie rumieńce, nowa fryzura! (plecie trzy po trzy) Wiesz, wracam z zakupów (otwiera siatkę) znalazłam cudo buciki, coś w twoim stylu (prezentuje buty, ale Ewa nie podnosi na nie wzroku). Luiza była ze mną. Powiedziała, ze lepszych bym nie kupiła na Manchatanie. (wzdycha) Ech, swiatowa to nasza koleżanka. A najlepsza to jest Magda: sprzata moje mieszkanie, zeby było czyste na imprezę. Całkiem jej odbiło. Natomiast Teresa - wyobraź sobie - nie przyjdzie. Ot, po prostu (zgorszonym głosem) nie przyjdzie ... No wiecie co? Ja już nic nie rozumiem.
EWA: (uśmiecha się leciutko do tego zgorszenia Zochy) Zocha (mówi cicho i w zamyśleniu), czy wiesz, że dziś 9-ty czerwca?
ZOCHA: (nagle sobie coś przypominając) Rzeczywiście! Ojej! Dzisiaj nasza rocznica chrztu. Wszystkiego najlepszego. To już osiem lat, Ewko.
EWKA: (gorzko, ale spokojnie) Osiem. I więcej nie będzie.
ZOCHA: (przejęta) Nie mów tak! U Boga wszystko jest mozliwe. Zgrzeszyłaś i ponosisz tego konsekewncje. Ale jest napisane: Wyznaj swoje grzechy, a On cię uleczy ...
EWKA: (wolno, cedząc słowa) A ... jeśli ... nie uleczy?
ZOCHA: (bez namysłu) To znaczy, że nie wyznałaś. (wzdycha) Ale wiesz, nie przejmuj się, życie to straszna marność (bierze jednego buta i rzuca go, jakby był śmieciem, ale po chwili opamiętuje się i podnosi go, zdmuchując kurz i z nabożeństwem chowa do siatki). Pamiętaj, że Bóg kocha prostaczków, nie trzeba za dużo wiedzieć. Ty zawsze miałaś masę wątpliwości, wykońzyłaś chyba ze trzech pastorów, zanim dałaś się ochrzcić. (świętoszkowata mina) Wydaje mi się, że chciałaś być mądrzejsza od wszystkich - przemądrzała. Mówiliśmy o tym na spotkaniu modlitewnym ...
EWKA: (ironicznie) Obgadujecie mnie?
ZOCHA: (zmieszana) No właśnie, tobie nic nie można opowiedzieć. Zawsze z wszystkiego robisz aferę. (obrażona) Sama nie wiem, po co tu przyszłam.
EWKA: (gorzko) Zauważyłam. (pauza) Nie przychodż więcej.
ZOCHA: (zbiera buty do siatki i ględzi po staremu) Ewka, rozstaniemy się w zgodzie. Będę się modlić. Pojednaj się z bogiem. Jakby co, to zadzwoń. (zaczyna odchodzić) Pamiętaj, jestem twoją siostrzyczką (wychodzi śląc całusy)
EWKA: (zatyka uszy i kreci głową, jakby chciała wymazać tę rozmowę z pamięci. Hałas dworcowy.)
(Wchodzi Magda. Staje i przyglada się Ewie z daleka. Dopiero po chwili podchodzi bliżej, Ewa ją spostrzega. Z przywitania widać, że Magda lubi Ewę bardziej niż poprzedniczki. Ma ze sobą torbę w niej lekarstwa.
MAGDA: (wita się z Ewą skomplikowną kombinacją uścisków dłoni, twarz Ewy rozjasnia się troszeczkę. Wskazuje ręką kocyk leżący obok. Magda odciąga go parę kroków w tył i siada.
MAGDA: Wczoraj przyjechałam. Pociąg był taki, że ledwie wsiadłam, to już chciałam wysiąść i jechać stopem. (pauza) Nic się tu nie zmieniło, w naszej mamusi Polsce. Żyć się nie chce.
EWA: (zapada w typowe dla nie przygnebienie)
MAGDA: (wyczekująco) Nic nie powiesz? (pauza) To nie mów. Schodziłam całe miasto, żeby ci porzadne lekarstwo kupić. Patrz (wyjmuje jakieś barwne opakowanie) wszystko szwajcarskie. A kosztuje tyle, że chyba wskrzesza umarłych.
EWKA: Niepotrzebnie (z trudem), nie potrzebuję lekarstw.
MAGDA: (zdenerwowana i trochę obrażona) Ewa, ty jestes chora! Musisz się dobrze odżywiać. I w ogóle to jedziesz ze mną do Hamburga, dość się już namieszkałaś na dworcu. (pauza) Nie musisz mi dziękować. Jestem ci to winna. Wychowałyśmy się w pięknym piekle. Jak to się nazywało? Acha, Państwowy Dom Dziecka. Numer - 72. To znaczy, ze istnieją w samym tym mieście 72 piekła? Co najmniej! A ludzie się jednego boją, którego nawet nie widzieli. Zakichany świat. Wszyscy by chcieli do nieba. Ty Ewka (zrywa się na nogi), ty zawsze wierzyłaś w lepszą przyszłość. Ale już wtedy wiedziałam, że to nie dla nas. Bo dla nas (patrzy surowo na Ewę) jest to, ten śmierdzący "wakzał" (pauza) Wszystko na nic. Ewka, tobie jednej powiem. Nie jestem w firmie budowlanej. Prowadzę nocny klub w Hamburgu. To jedyne miejsce, gdzie Polak jest dobrze widziany. O przepraszam! Dobrze widzą nas również w koszu na śmieci. (pauza) Nam się nie udało, Ewka, (płaczliwie) ale my jesteśmy skazane na klęskę. (nagle zauważa Biblię koło Ewy) Co to jest? (wkurzona) Kto ci to dał? Nawet nad grobem nie dadzą spokoju??
EWKA: Nie, to moje.
MAGDA: (ze złością) Po co to robisz?
EWKA: (bezwiednie) Poznaję Boga.
MAGDA: Aa, znasz Boga. (brutalnie) To go pozdrów ode mnie! I zapytaj ile ja jeszcze muszę nagrzeszyć, żeby umrzeć na AIDS. Bo ty już wiesz.
EWKA: (niespodziewanie podnosi głowę i mówi Magdzie prosto w oczy) Magda, przecież ja nic nie zrobiłam.
MAGDA: (ostro) Nieprawda! (wyrywa się, staje obok, nie patrzy Ewie w oczy) Urodziłaś się, i to pod złą gwiazdą. Mam ci przypomnieć naszą pierwszą działkę i stare strzykawki? Miałaś tysiące okazji, żeby się zarazić.
EWKA: To było 10 lat temu.
MAGDA: Nie szkodzi! (pauza) Zrozum to raz heden: nad takimi jak ja i ty, wisi przekleństwo. I on (wskazuje w górę) lubi na to patrzeć.
EWKA: Nie! On jest niewinny! (ciszej) Ja też jestem niewinna ...
MAGDA: (zła) Tak? (zbiera się do odejścia) To może ja jestem winna? (wychodząc) Na razie, Ewka!
(Ewka zostaje sama, ze zmęczeniem rozgarnia włosy, zapada w głęboki smutek)
(Dworzec. Ewa siedzismutna z pochyloną głową. Cichną odgłosy pociągów.)
(Wchodzi Teresa. Na jej widok Ewa nie kurczy się w sobie, lecz uśmiecha się szeroko, po czym wstaje i rzuca się Teresie na szyję. Ta - również uśmiechnięta - oddaje uściski.)
TERESA: (trzymając dłonie Ewy) No i jak? Żyjesz jeszcze, Ewko - Mewko?
EWKA: Tak, ośmielam się ... (podaje Teresie dyktafon, ukryty dotychczas za nią lub w jej swetrze) Ale ta maszynka zawiera materiał, który zawstydza (poważniejąc), który zawstydza aż na śmierć ...
TERESA: Ewka?
EWKA: Wybacz, to nie twoja wina. Przecież sama się zgodziłam na ten test. Jak nazywa się profesor, do którego dzwonisz?
TERESA: Johnson. Profesor Henry Johnson Junior. Nie znam drugiego człowieka takiego jak on ... Kiedy zadzwoniłam do niego zaraz po twojej wizycie w przychodni, sprawdził jeszcze raz wszystkie próbki, przebadał dokładnie krew i okazało się, że przyczepiono twoje nazwisko do niewłaściwej fiolki.
EWKA: Ale to trwało tydzień. (z ciągłym bólem) Przez siedem dni byłam martwa, umarło moje małżeństwo ... (do Teresy) Ja naprawdę byłam chora na AIDS ...
TERESA: Nadal mam wyrzuty sumienia (siadają obie), może nie powinnam prosić cię o udawanie choroby ...
EWKA: (zdecydowanie) Nie! Ja się chętnie zgodziłam. Zresztą ten eksperyment dał mi więcej niż przypuszczasz ... (wskazuje na dyktafon) Mam nadzieję, że będziesz zadowolona z materiału. Nagrałam blisko pięćset rozmów z przechodniami - (ciszej) szykany, litość, złorzezenie, egzorcyzmy... (smutnieje) Jaki będzie tytuł twojej pracy?
TERESA: "Wiara, nadzieja i miłość. Ludzkość u progu XXI-go wieku." (zapada moment milczenia)
EWKA: Terenia, mam prośbę ... Tu są rozmowy z Krzysztofem, Luizą, z Zosią i Magdą (pauza) ... Proszę zmaż je ... (chwila ciszy) Niech oni też mają swój eksperyment i swoją szansę... Kiedy im powiemy?
TERESA: Kiedy zechcesz, Ewko. W końcu to ty jesteś bohaterką tytułową tej sztuki...
EWKA: (wzruszonym głosem) Ta sztuka powinna nosic tytuł "Krew". Byłam chora na AIDS, bo ktoś przypisał mi niewłaściwą krew. Ale czyja to była krew? (cisza) Czy ta osoba już umarła?
TERESA: Tak, umarła. Juz dawno temu.
EWKA: Ktoś umarł, a ja żyję jakby dzięki tej śmierci. Krew za krew ... Teresa, chodzmy już do domu ...
TERESA: Jak chcesz. To przecież twoja historia, Ewko ...
(odgłosy dworca)
koniec
od papieru do HTMLu Sylwester Szady
[początek]